wtorek, listopada 20, 2007

Niedzielne pranie brudów, czyli wizyta w Łaźni

Dominik Jagodziński, x120

Do Łaźni wchodzę w niedzielę, koło południa. Jest zupełnie pusto, z resztą całe Dolne Miasto sprawia wrażenie wymarłego, z wyjątkiem neogotyckiego kościoła, pod którym kłębi się tłumek wiernych. Uradowani pracownicy w liczbie dwóch (pani kasjerka i pan ochroniarz) sprzedają mi za 3 zł bilecik ulgowy. Wchodzę za ich radą najpierw na drugie piętro. Tam atakują moje spojrzenie rozpikselowane, kolorowe obrazy. Stoję trochę bezradna rozglądając się po sali. Przychodzi pan ochroniarz i pyta, czy dobre. Kiedy nie nadążam z udzieleniem odpowiedzi, tłumaczy mi, że mam odpoczywać. On też ma przy nich odpoczywać. Pytam więc, czy działa. Wzrusza ramionami, uśmiecha się i tłumaczy, że na dole jest jeszcze film.


Tomasz Partyka

Schodzę więc na dół i oglądam ekspozycję zrobioną w ramach programu Inkubator (wystawy świeżo upieczonych artystów, prosto z różnych Akademii Sztuk Pięknych). Jej autorem, jak czytam, jest Tomasz Partyka, absolwent Akademii w Poznaniu. Obrazów wisi kilkanaście, w bardzo różnych formatach, głównie akryl (lub olej) na płótnie, niekiedy wzbogacony techniką kolażu. Szarości, bądź przytłumione kolory. Sporo nawiązań do aktualnej rzeczywistości, historii najnowszej (Check Point Charlie) i (pop)kultury. Artysta przerzuca swoje impresje życiowe na malarstwo. Trąci trochę komiksem, trochę muralem, gazetką brukową a trochę retro. Bardzo to trendy. Partyka łyka popkulturę i próbuje przemielić ją na coś nowego (Kinski, Włosy Żelaznej Damy). Intelektualizuje, ale jest to raczej płytki intelektualizm. Odnoszę wrażenie, że są to wyrywki z narkotycznych wizji odnoszące się do zjawisk bądź postaci funkcjonujących jako popularne w zbiorowej wyobraźni.

Tomasz Partyka

Dochodzę do sali kinowej, siadam sobie sama w ciemnościach i oglądam film, którego tytuł wyświetla się na ekranie: Georgia on my mind. Fraza składa się z dwóch różnych obrazów wyświetlanych obok siebie. Na jednym początkowo pojawia się błękitne niebo, na drugim, zdjęcia detali – jakby się mogło wydawać – starej, zniszczonej łazienki. Po kolejnych odsłonach domyślam się, że jest to prawdopodobnie prosektorium, a w nim martwe ciało. Od czasu do czasu w kadrze pojawiają się żerujące glonojady. Film mnie nudzi, nie mam cierpliwości, aby obejrzeć go kilka razy, choć być może wtedy złapałabym jego sens. Kolejna etiuda bardziej mnie fascynuje. Pojawia się tytuł: guard zmiana. Jest senną i pomieszaną wizją zmiany warty w jakimś istotnym dla pamięci narodowej miejscu. Pojawiają się różne postaci – głównie żołnierze i żołnierki, ale także gapie. Podążają oni w różnych kierunkach, parafrazując czynności wykonywane zwykle przez gwardię reprezentacyjną. Podoba mi się spokojny i oniryczny klimat filmu, kręcony w dopasowanych do etiudy warunkach – ciężkiej mgle i rozproszonym świetle. Nie mogę znaleźć informacji, kto jest jego autorem, ani też, czy wszystkie te etiudy należą do jednego cyklu oraz skąd tytuł Georgia on my mind….


Tomasz Partyka
Trochę uspokajam się po oglądaniu toalety trupa, ale prawdziwe ukojenie przychodzi, kiedy wracam na górę i oglądam jeszcze raz pracę Dominika Jagodzińskiego z PWSFTiT (tę, przy której miałam odpoczywać). Otacza mnie szum morza i inne dźwięki charakterystyczne dla letniej plaży. Wystawa nazywa się x120 i chodzi w niej o to, że artysta, zrobił kilka filmów w bardzo dużym powiększeniu, za pomocą cyfrowego zoomu, co dało efekt podobny do malarstwa impresjonistycznego. Obrazy są rozmyte, ale widać że przedstawiają nie reżyserowaną rzeczywistość. To zdjęcia z plaży, a więc dostrzegamy opalających się, kąpiących, spacerujących, czy pływających ludzi. Filmom towarzyszą kadry, zaprezentowane na dużych tablicach. Można się faktycznie zagapić i uspokoić. Nie ma tu, podobnie jak u impresjonistów politycznego zaangażowania, a o wartości tej sztuki mają, jak sądzę stanowić, głównie kwestie estetyczne. Mam tylko jedno zastrzeżenie. Ponieważ całe nowatorstwo artysty, to medium, którym się posługuje, temat treść i przekaz pozostają wtórne. Nie jest to coś, co utkwi na długi czas w pamięci.
Martyna Zdanowicz , !!!!!!

Prawdziwa niespodzianka kryje się za ścianą, tam swoją przestrzeń ma Martyna Zdanowicz (też Inkubator, ASP Gdańsk), jej projekt kryje się pod tajemniczym tytułem !!!!!! (nie jestem przekonana, czy przytaczam odpowiednią ilość wykrzykników i czy ma to znaczenie dla sprawy…). Wchodzę i przeżywam lekki szok, ponieważ przede mną lewituje ogromne, kolorowe coś z wielkim napisem Ka-boom! Czytam w opisie coś o powiązaniach między rzeczywistością realną a komiksową. Cóż, nie mam komentarza, ale wielkie coś mi się dość podoba, kpi sobie ze mnie i z całej wystawy, szydzi z innych dzieł i z widza. Wciąga. Perfekcyjnie kwituje intelektualizm, zaangażowanie, czy też piękną stylistykę dzisiejszej sztuki, w zależności, na co też postawi autor. Ka-boom!

Dla Modelatora napisała:
Kasia Wojtczak: ur. 1984, historyczka sztuki na licencji UG, z wrodzoną ciekawością bada zjawiska artystyczne i probuje je kwalifikować i oceniać według własnych doświadczeń i kryteriów. poszukiwaczka prawdziwych pereł, wśród morza kitu, tandety i taniochy. Prywatnie dopieszcza pracę magisterską z historii architektury nowoczesnej oraz zajmuje się wieloma innymi rzeczami zawodowo, prywatnie i naukowo. amen

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Szkoda ze Pani Kasia ma "lekko" spozniony refleks.... Wystawa wisiala chyba od 6 tygodni (az dziwne ze tak dlugo), a Pani Kasia zamieszcza swoja krytyke (czy moze "pranie") dwa dni po zamknieciu wystawy! Jak w tej sytuacji zwerfikowac zdenie Pani Kasi? Moglo by sie okazac ze Pani Kasia na niedzielnym kacu niezbyt trafnie odebrala to co w Lazni wisialo... Moze na przyszlosc - warto pisac takie teksty po wernisazu a nie po zamknieciu wystawy... ;)

Modelator pisze...

publikowanie recenzji po zakończeniu wystawy nie jest czymś niespotykanym i w wielu magazynach coś takiego jest praktykowane, ale rzeczywiście następnym razem postaramy się umieścić tekst przed zakończeniem wystawy!